Przepis tak prosty, że nawet Mama Borejko była sobie w stanie z nim poradzić (jak twierdzi Musierowicz)
Przepis z książki Łasuch literacki Małgorzaty Musierowicz
Składniki na ciasto:
Przepis z książki Łasuch literacki Małgorzaty Musierowicz
Składniki na ciasto:
500 g mąki krupczatki (może być i zwykła pszenna)
łyżka proszku do pieczenia
150 gram cukru
4 łyżki śmietany
żółtko
cukier waniliowy
250 g margaryny
sok z cytryny
Składniki na farsz:
3/4-1 kg jabłek
skórka pomarańczowa
cynamon
Ciasto:Sypkie składniki (mąka, proszek, cukry) wymieszać. Na to wbić żółtko, dać śmietanę, sok z cytryny, posiekaną margarynę i zagnieść kruche ciasto. Schować do lodówki na minimum godzinę, półtorej.
Farsz:
Jabłka umyć, obrać, zetrzeć na tarce. Dodać do nich skórkę pomarańczową i cynamon. Musierowicz od razu takie wykłada na ciasto, ale kiedy tak zrobiłam wydawały mi się strasznie twarde i nie szarlotkowe, dlatego radzę najpierw je poddusić, z odrobiną wody, jeśli jest taka potrzeba.
Po wyjęciu z lodówki ciasto podzielić na 3/5 i 2/5. Pierwszą część rozwałkować i wyłożyć nią tortownicę, nakłuć widelcem i podpiec w 170 stopniach 15-20 minut. Po tym czasie wyłożyć na podpieczony spód jabłka i przykryć drugim, rozwałkowanym, kawałkiem ciasta.
Piec kolejne 20 minut, aż ciasto będzie brązowe z wierzchu.
Po wystygnięciu (choć trochę, bo oczywiste, że najlepsza jest na ciepło!) posypać cukrem pudrem wymieszanym z cynamonem. A jeśli chcecie poprawić komuś humor (np. swojemu dziadkowi), to nie zapomnijcie o dorysowanie ciastu uśmiechniętego wyrazu twarzy.
[Gabrysia i Kreska]Popłakały
sobie razem przez dziesięć sekund i trochę im ulżyło. Może płakałyby i dłużej,
ale niespodziewanie otworzyły się drzwi i do pokoju wkroczyła zamaszyście mama
Borejko z cukiernicą i talerzem pełnym świeżutkiej szarlotki. Gabrysia natychmiast
zrobiła minę dziarską, ale Kreska nie zdążyła i mama Borejko skarciła je obie
wzrokiem.
-
Powinnyście się nawzajem podtrzymywać na duchu, a nie dosmucać! – powiedziała mimochodem
a surowo. - Gabriela, proszę natychmiast sprzątnąć ten śmietnik ze stołu. Janeczka,
wytrzyj nos i ustaw krzesła. Będziemy jeść podwieczorek. W drzwiach, zwabione
wonią ciasta, pojawiły się teraz Natalia i Patrycja, za nimi zaś, poprzedzana
głębokim ochrypłym kaszlem, zmaterializowała się Genowefa Pompkę we własnej
osobie. Z początku patrzała w najbardziej hałaśliwy punkt pomieszczenia, to
jest w Gabrysię, która właśnie wyjmowała z wysokiego krzesełka swoją Pyzunię i
całowała ją w karczek, wywołując tym fontannę pisków i chichotów. Lecz potem
wzrok Genowefy – pełen tęsknoty - przesunął się na inne osoby i oto nagle cały pokój
zawibrował jej donośnym wrzaskiem:
- Kreska!
Kreseczkaaa!!! - Śmignąwszy przez pokój Genowefa z rozbiegu wskoczyła Kresce w
ramiona i zawisła na jej szyi, wciskając nos w mokry jeszcze policzek dziewczyny.
Skonsternowana
Kreska stała jeszcze chwilę bez ruchu, piastując w objęciach ów słodki,
pachnący gumą do żucia i czekoladą, lepki i silnie przybrudzony ciężar.
Wreszcie sił
jej zabrakło, postawiła małą na podłodze, przykucnęła przed nią i powiedziała
- Cześć i czołem.
Miło cię znów zobaczyć. - Prawdę mówiąc, wcale nie było jej miło, bo na widok
Genowefy stanął jej przed oczami - w całej swej okropności – tamten wieczór w
Operze. Ale cóż temu winna była ta mała? - No, jak? - spytała Kreska pogodnie -
Skąd tu się wzięłaś, hm?
Ależ radosne
były te czarne ślepka! Cała buzia, usmarowana czekoladą, promieniejąca szczęściem,
zrobiła się w uśmiechu wręcz poprzeczna.
- Przyszłam
do Idy na obiadek - wyjaśniły szczerbate usta. – Bo ja stałam w bramie ze
Sławkiem i weszła Ida, i on powiedział, że...
- Cisza!!! -
ryknęła Ida z przedpokoju, zreflektowała się i dodała ze sztuczną swobodą: -
Dajcie temu dziecku czekolady czy coś. Zapchajcie mu wreszcie ten dziób!
Kreska
odgarnęła małej potarganą grzywkę.
- Czekoladę
to Genowefa ma nawet na czole - zauważyła.
- Bo oni tu
mają taką pyszną, z orzechami. Amerykańską - Wyjaśniła Genowefa, patrząc na
Kreskę rozkochanym wzrokiem.
- Paczka z
Chicago - dodała Gabrysia. - Ta pani znów napisała bardzo miły list. Wszystko o
nas wie, o ojcu też. Przysłała mnóstwo wzruszających drobiazgów, nawet gumkę
krawiecką. Chcesz trochę?
- Jasne! -
zapaliła się Kreska. - Dajcie od razu kawałek, wszyję w tę Idy kamizelkę. Zaraz,
gdzie się podziała Ida?
- W tej
chwili wyszła - znaczącym tonem, odpowiedziały Natalia i Patrycja i jednocześnie
zaniosły się znaczącym chichotem.
- To szkoda
- stwierdziła Kreska; - To ja się nawet nie dowiem, czy jej się przyda ta
kamizela.
- Oj, przyda
się, przyda! - powiedziały znacząco Natalia i Patrycja i jednocześnie znacząco
zachrząkały.
- A co się
dzieje? - zaśmiała się Kreska. Gabrysia prychnęła.
- Te dwie
wariatki wkraczają w wiek dojrzewania. Słuchajcie pryszczate, takimi śmichami-chichami
możecie Idusi zdrowo dokuczyć. A może tego właśnie chcecie, co? Zawiść was
dręczy?
Natalia i
Patrycja zaczęły się zaklinać, że nic podobnego, w pokoju znów się zrobiło
hałaśliwie i wesoło, z kuchni gwizdał czajnik Przyniesiono herbatę i odbyło się
rozkoszne picie i gawędzenie oraz pożeranie wspaniałego ciasta. Potem
obdarowano Kreskę dziesięcioma metrami bezcennej gumki, paczką herbaty dla
dziadka oraz pastą do zębów - a przez ten cały czas Genowefa tkwiła u boku
swojej Kreseczki – ciasno przytulona, spokojna, bezpieczna i szczęśliwa.
Kreska czuła
się podobnie. Plasterek Borejków został już przyłożony i chyba nawet przyrósł
jej do serca - w każdym razie wyraźnie odczuwała jego kojące i rozgrzewające działanie.
W końcu jednak trzeba było zebrać się i odejść; dziadek nie lubił zbyt długo
zostawać sam w domu. Kreska podniosła się - i wstała też Genowefa. Po czym,
jakby to się rozumiało samo przez się, bez słowa podążyła za Kreską do
przedpokoju.
Tam wdziała
boty i nałożyła kożuszek oraz berecik.
- Idziemy! -
zakomenderowała, sięgając do klamki. - Dziękuję za bardzo pyszny obiadek i
wszystko - rzuciła z czystej uprzejmości. Wypadło to dosyć zdawkowo. Chęć znalezienia
się sam na sam z uwielbianą Kreseczką gasiła widać w Genowefie wszelkie inne
emocje
Około
południa profesor Dmuchawiec poczuł się lepiej. Poczuł się na tyle dobrze, że
wstał. Umył się ogolił, ubrał powoli i starannie, zaścielił powierzchownie swój
tapczan i zaciągając po drodze krawat, poszedł postawić wodę na herbatę.
Duża,
kwadratowa kuchnia z podłogą ze skrzypiących desek, nieczynnym już wielkim
piecem węglowym o żeliwnej płycie i błyszczących mosiężnych okuciach, przedzielona
była na pół starym dębowym kredensem. Od jego rogu do ściany przewieszono fantazyjna
zasłonkę i kanapka. Kiedy dziadek przypomniał, że na kanapce tej sypiała córka,
a Janki matka, smarkula uparła się, że wobec tego ona tez i rzeczywiście, nie
do wiary, ale spała wytrwale na tych sterczących przez obicie sprężynach.
Twierdziła,
że kanapka pachnie jeszcze mamą - i profesor widział raz czy dwa, jak wnuczka
kryje twarz w pluszowym wezgłowiu i leży tak sobie dłuższy czas, nic nie widać.
Odsunął
zasłonkę i wszedł za kredens. Popatrzał przez chwilę na ślubną fotografię, wiszącą
na wprost: rodzice Janki. Spojrzał im w oczy ze smutkiem i troską.
Westchnął.
Potem usiadł na starci kanapce i rozejrzał się po tym ciasnym zakątku.
Nad biurkiem
jeszcze jedno zdjęcie, tym razem matki. Janka nigdy nie mówiła, że tęskni za
rodzicami - ale on i tak wiedział. Była imponująco dzielna i opanowana, szczerze
ją podziwiał. Dopiero od niedawna zaczęła zdradzać niepokojące oznaki depresji.
Ale nadal
nic nie mówiła o swoich sprawach, mimo że pytał. Uparte, twarde stworzenie.
Bardzo ją kochał.
Oparł dłonie
o kolana, wstał powoli i poszedł przez całą kuchnię do okna, wychodzącego na
ulicę Roosevelta. Przez zamglone szyby widać było mokrą jezdnię, dachy lśniące
od deszczu i brudne zielone tramwaje, pełznące z piskiem przez Most Teatralny.
Po obcym,
nieprzyjaznym niebie przeleciały z hałasem dwa wojskowe helikoptery.
Przykry,
szary dzień. Wilgotny ziąb o zapachu mokrego wapna przenikał przez szpary w
starej ramie, chociaż Janka tak starannie opatrzyła ją przed zimą. Profesor zadrżał
i szczelnie zasunął białą firankę.
Postawił na
gazie imbryk i podniósł serwetkę, okrywającą talerz. Spod czerwonego płótna
uśmiechnęło się do niego okrągłe ciasto: lukrowana szarlotka, na której Janka
wymalowała czekoladą oczy nos i szeroko roześmiane usta. Upiekła to wczoraj wieczorem,
według przepisu pani Borejkowej, żeby w domu ładnie pachniało i żeby dziadek
zgłodniał. A on nic, stary niewdzięcznik. Nie zjadł ani kawałeczka.
Zjadł za to
teraz, starając się przy krajaniu nie uszkodzić części twarzy. Jeszcze dokroił szarlotki
i poszedł z tym wszystkim do pokoju na swój ulubiony fotel. Wysiedziany, zapadający
się i przytulny, fotel pokryty był tym pluszem, co kanapka. Lecz w
przeciwieństwie do niej stał w tym miejscu już od dwudziestu z górą lat: tuż
obok biblioteczki, blisko, tak żeby można było bez trudu sięgnąć do adapteru
lub wyjąć książkę z półki. Blisko też miał swoje miejsce czarny stolik o
okrągłym blacie i szklanej pod nim szafeczce. Ta szafka dawała się świetnie do
przechowywania najróżniejszych pamiątek, albumów, fotografii, listów od dawnych
i nowych uczniów, starych wypracowań i pożółkłych zeszytów, kartek, drobiazgów
miłych i zabawnych, zasuszonych kwiatów i laurek.
Małgorzata Musierowicz, Opium w rosole
Harrah's Philadelphia - Mapyro
OdpowiedzUsuńSee 100 photos 공주 출장마사지 and 1 tip 논산 출장마사지 from 945 visitors to Harrah's Philadelphia. "MGM is here, and 광주광역 출장안마 this place is my favorite place to stay with me and my family" 평택 출장샵 Rating: 7.2/10 · 1,466 votes · 군산 출장샵 Price range: $$$